Od czasu krótkiego spotkania w Sowiarni James i Lily nie mieli zbyt wielu okazji, żeby spotkać się w większym gronie, a co dopiero sam na sam. Zaklęcia do wyuczenia i wypracowania piętrzyły się, a James wraz z Syriuszem każdą wolną chwilę wykorzystywali na treningi przed pierwszym meczem do którego zostało zaledwie kilka dni.
James odczuwał coraz większe zmęczenie i adrenalina przed meczem to była jedyna rzecz, która utrzymywała go przy siłach przez większość czasu. Wraz z Alanem opracowywali szczegółowy plan działania i chcieli zdobyć jak najwięcej punktów jeszcze przed złapaniem znicza, żeby od razu znaleźć się na szczycie tabeli, szczególnie, że Ślizgoni pokonali już w tym kwartale Krukonów i najlepiej byłoby, żeby Gryffindor od razu przejął nad nimi przewagę. Alan był dodatkowo zestresowany swoim debiutem w roli kapitana i wywierał na nich coraz mocniejszą presję. Ale James nie miał mu tego za złe, bo równie mocno zależało mu na wygranej.
W końcu nadszedł wyczekiwany dzień. W niedzielne popołudnie Lily i Amy wraz z resztą uczniów ruszyły w kierunku trybunów, a żeby tego dokonać musiały przejść tuż obok naradzającej się drużyny Gryfonów.
- Słuchajcie, mam dobre wieści! - ryknął entuzjastycznie ktoś, kogo głos wydał się Lily znajomy, ale nie mogła go skojarzyć z nikim konkretnym. - Szukający Puchonów złamał nadgarstek na ich ostatnim treningu i nie jest w stanie pojawić się na meczu, więc musieli na szybko wystawić kogoś innego. Dowiedziałem się, że padło na Ericka Johnsona, który jak dla mnie ledwo potrafi utrzymać się na miotle, a co dopiero złapać znicza. Także dajemy czadu, moi drodzy! Zakończmy to szybko, ale efektownie!
Lily przystanęła i odwróciła się tak nieoczekiwanie, że prawie przewróciła idącą obok Amy. Spojrzała w stronę z której dobiegał głos i poczuła, że po plecach przechodzi ją zimny dreszcz. Ponownie odwróciła się jeszcze bardziej gwałtownie w kierunku trybunów uderzając przy tym Amy łokciem i ruszyła bardzo szybko przed siebie, żeby znaleźć się jak najdalej od drużyny.
- Lily, co ty wyprawiasz! - warknęła na nią Amy rozcierając sobie bok boleśnie ugodzony przez przyjaciółkę.
- Dowiaduję się, że chłopak z którym się całowałam jest kapitanem naszej drużyny Quidditcha - wykrztusiła Lily blada jak ściana i jeszcze bardziej przyspieszyła kroku.
*
Mecz zgodnie z przewidywaniami Alana okazał się być istną farsą. James wykorzystał to, żeby dać popis swoich umiejętności latania na miotle i jeszcze bardziej poddenerwować szukającego Hufflepuffu, który był już i tak widocznie zestresowany nieoczekiwaną rolą. Gdy Jamesowi znudziło się to znęcanie i zirytowany Syriusz zaczął go pospieszać, postanowił w końcu rozejrzeć się za złotym zniczem. W niedługim czasie coś mignęło pod jego stopami i wykorzystując fakt, że Johnson był w zupełnie innym miejscu boiska runął szybko w dół i zwinnie złapał znicza bez większego wysiłku. Na trybunach Gryfonów rozległ się ryk radości, ale James nie był zadowolony. Nie czuł dumy z siebie, ani żadnych większych emocji, bo mecz był z góry przez nich wygrany. Powolnie skierował się na miotle w dół, ale lądując wykrzesał z siebie udawany entuzjazm, żeby nie zepsuć humoru swojemu rozradowanemu zespołowi. Po wymienieniu się uściskami wraz z resztą Gryfonów ruszyli w kierunku zamku.
Jak po każdej wygranej rozgrywce wszyscy zebrali się w Pokoju Wspólnym, żeby omówić przebieg zdarzeń i trochę poświętować. James był w centrum uwagi, co chwilę ktoś podchodził od niego z gratulacjami, nie wyłączając grupki dziewczyn chętnie obściskujących go i uśmiechających się zalotnie. Ale tym razem chłopak zamiast radości czuł tylko znużenie całą sytuacją i miał ochotę uciec stamtąd przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nagle z tłumu fanek wyłoniła się burza rudych loków.
Lily zdecydowała się podejść do niego dopiero wtedy, gdy upewniła się kilkukrotnie, że kapitana drużyny nie ma w pobliżu, co swoją drogą powodowało u Amy niekontrolowane wybuchy śmiechu.
- Mogę podejść czy mam się ustawić w kolejce? - spojrzała na niego krzywiąc się z dezaprobatą. Słysząc to lekko się uśmiechnął.
- Widzę, że niesiesz mi kremowe piwo, więc dostajesz bilet vip - podszedł do niej ignorując kilka dziewczyn, które czekały, żeby mu pogratulować, na co te obrzuciły Lily gniewnym wzrokiem i zaczęły gorączkowo szeptać między sobą, ale nie zwróciła na to uwagi.
- Skąd taka niezadowolona mina? Nie wyglądasz na kogoś, kto właśnie wygrał mecz. Nie cieszysz się? - zapytała podając mu piwo.
- Cieszę się, cieszę, ale wiesz... to tak, jakbym pokonał w czymś drużynę przedszkolaków. - powiedział smętnie i upił łyk.
Dziewczyna nieoczekiwanie roześmiała się głośno.
- Jesteś niemożliwy, wiesz o tym? Tak dużo zależy od szczęścia w tej grze i tak naprawdę wszystko może się wydarzyć, ale ty jesteś tak bardzo przekonany o swoich zdolnościach, że nawet nie bierzesz tego pod uwagę.
Wzruszył ramionami.
- Hej, tym razem nie chciałam cię urazić - trąciła lekko jego ramię - Nie neguję, że jesteś świetnym zawodnikiem.
- A tobie co się stało, że jesteś taka miła? - jego rysy złagodniały. Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę.
- Wiesz... chciałam ci powiedzieć, że ta nasza krótka rozmowa ostatnio w sowiarni bardzo mi pomogła. Nie dostałam żadnej odpowiedzi na mój list i postanowiłam... "zostawić to za sobą" - zacytowała jego słowa i uśmiechnęła się nieco zawstydzona.
- Cieszę się - teraz jego twarz całkowicie się rozpogodziła - I jak ci to wychodzi?
- Różnie - przyznała. - Ale jakoś to będzie, z dnia na dzień jest coraz lepiej.
Pokiwał ze zrozumieniem głową.
Rozmowę przerwała im blondynka, która przed przyjściem Lily stała najbliżej Jamesa, a teraz zamachała do niego zniecierpliwiona, dając znak, żeby do niej wrócił.
- Dasz radę, Evans, jesteś twarda, już ci to mówiłem. A ja tymczasem muszę lecieć trochę odstresować się po meczu i dobrze wykorzystać zwycięstwo - mrugnął do Lily i skierował się w stronę pozostawionej dziewczyny.
*
James rzucił się na łóżko uważając, by nikogo nie obudzić. Dochodziła trzecia w nocy. Poczuł jak schodzi z niego cała adrenalina i jak bardzo jest zmęczony. Sięgnął po krótki list, który dostał rano od swojego ojca i przeczytał go dokładnie raz jeszcze po czym odłożył na szafkę koło łóżka. Odwrócił się na bok. Zwrócił uwagę na śpiącego Lupina, który jednak niespokojnie mruczał przez sen. Zbliżała się pełnia. Chłopak przymknął oczy i w półśnie jego myśli zaczęły wracać do wydarzeń z czasów, gdy odkryli mroczny sekret swojego przyjaciela....
/ ... James, Syriusz i Peter siedzieli w osłonecznionym Pokoju Wspólnym i starali się uporać z trudnym zadaniem z Astronomii. Wyjątkowo nie było z nimi Remusa, którego obecność zawsze ułatwiała im zrobienie każdej możliwej pracy domowej. Niestety jego ciężko chora matka znowu miała silny atak i Remus jak zawsze postanowił ją odwiedzić i pomóc w miarę możliwości. James oparł głowę na dłoni i gapił się tępo w kartkę z rozpisanymi układami gwiazd i fazami księżyca, z której niewiele rozumiał. Syriusz poddał się paręnaście minut wcześniej i całkowicie ułożył głowę na stoliku, a nawet zaczął lekko pochrapywać. Myśli Jamesa zaczęły krążyć w niezbyt sprecyzowanym kierunku. Nagle coś niepokojącego wpadło mu do głowy, spojrzał ponownie na kartkę i wzdrygnął się lekko.
- Peter. Syriusz. - szturchnął nagle śpiącego przyjaciela, który nie widząc co się dzieje otworzył szybko oczy i rozejrzał się po pokoju zdezorientowany.
- Wpadło mi do głowy coś całkiem idiotycznego, ale... czy Remus mówił wam kiedyś coś więcej ma temat choroby swojej mamy?
- Niee, on raczej nie lubi o tym rozmawiać i szybko zmienia temat - odparł Peter.
- No ale to w sumie nic dziwnego, nie? - dodał Syriusz - Temat niezbyt przyjemny, a Remus nigdy nie jest szczególnie chętny do gadania o swoich problemach.
- A nie uważacie, że te ataki jego mamy i wyjazdy są... no jakby... powiązane jakoś z księżycem?
Syriusz zerknął na kartkę na którą James gapił się ze zmieszaną miną. Dzisiaj, w dzień w którym Remus wyjechał do rodziny na kalendarzu była zaznaczona pełnia księżyca. Koledzy szybko podchwycili myśl Jamesa i zaczęli dokładnie porównywać dni pełni i z dniami wyjazdów Remusa. Szybko nabrali pewności, że ich domysły mają dużo sensu. Zdecydowali się skonfrontować swoje spostrzeżenie z przyjacielem, jak tylko wróci do zamku.
Wykorzystali pierwszą możliwą okazję, gdy tylko znaleźli się z nim sam na sam w dormitorium.
- Remus - zaczął Syriusz z bardzo poważną miną - Musimy o czymś z tobą porozmawiać.
Chłopcy stali obok siebie przed drzwiami, jakby chcieli ja zasłonić swoimi ciałami w razie potrzeby, jedynie Peter stał trochę z boku, jakby w razie czego sam planował ucieczkę. Nagle pod wpływem ich domniemań szczupły i spokojny Remus stał się w jego oczach kimś straszliwie przerażającym. Nie wiedział, jak zareaguje na ich oskarżenia i bał się tego.
Remus stanął przed nimi zdziwiony, był wyraźnie zmęczony i wydawał się być nieco chudszy niż jeszcze kilka dni temu.
- Nie chcemy cię o nic posądzać - dodał szybko James - ale niedawno omawialiśmy fazy księżyca na Astronomii, a na Obronie Przed Czarną Magią zaczął się temat wilkołactwa... i zaczęliśmy zastanawiać się nad terminami w których zawsze znikasz... ciężko było nam nie połączyć tych faktów.
Remus poczuł, jak oblewa go zimny pot, a bicie serce znacznie przyspiesza. Chciał ukryć swoje przerażenie, ale drżące kąciki ust zdradzały jego prawdziwe odczucia. Popatrzył powoli po twarzach przyjaciół. Miny mieli zawzięte, ale lekko niepewne i jakby... przestraszone.
- Nie no chyba nie myślicie, że ja jestem... - zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle.
- Remus, przecież wiesz, że możesz nam wszystko powiedzieć - powiedział Syriusz dużo łagodniej widząc strach w oczach chłopaka i zdjął z piersi skrzyżowane do tej pory ramiona.
- No właśnie stary, przecież jesteśmy twoimi przyjaciółmi - dodał spokojnym głosem James, a Peter pokiwał gorączkowo głową, chociaż tak naprawdę nadal paraliżował go strach.
Remus oparł się o parapet koło którego stał, bo poczuł, jakby grunt usuwał mu się spod nóg. Przez chwilę miał ochotę zaprzeczyć, ale wiedział, że to nie ma sensu, a poza tym sekret utrzymywany przed najbliższymi osobami ciążył mu już od dłuższego czasu.
- Tak, to prawda - w końcu powiedział bardzo cicho. - Jestem wilkołakiem. Zostałem ugryziony jeszcze jako dziecko i teraz przemieniam się w każdą pełnię. Tylko dzięki Dumbledorowi mogę tutaj być... znalazł dla mnie specjalne miejsce, w którym mogę przeczekać czas przemiany. Tylko błagam, nie mówcie nikomu, powiem mu, że się domyśliliście i jakoś... jakoś wrócę do domu - zawiesił głowę i zaczął wpatrywać się w ziemię, by uniknąć ich wzroku. - Przepraszam, że narażałem was na takie niebezpieczeństwo.
- Remus, czy ty zwariowałeś? - krzyknął James szczerze zdziwiony. - Po prostu chcieliśmy się upewnić, przecież nikomu nic o tym nie powiemy!
- Nie gadaj głupot stary, jesteś z nami bezpieczny. - dodał Syriusz. Chłopcy podeszli znacznie bliżej Remusa, który w końcu spojrzał na nich ze zdumieniem.
- No właśnie - wtrącił się w końcu Peter naśladując kolegów.
- Zawsze możesz na nas liczyć i o nic się nie martw. - James złapał go mocno za ramię. Było mu strasznie żal przyjaciela i zrobiłby co tylko się da, żeby dodać mu otuchy.
Remus spojrzał na nich z wdzięcznością i stanął dużo pewniej na nogach.
Chciał coś powiedzieć, ale ze wzruszenia odebrało mu mowę, jednak w jego wzroku widać było ogrom wdzięczności, którą chciałby im w tym momencie przekazać. Przyjaciele uściskali się serdecznie. Gdy minęły pierwsze emocje i wszyscy się nieco uspokoili, James, Syriusz i Peter z zaciekawieniem poprosili, żeby opowiedział im o swojej przypadłości jak najwięcej szczegółów. /
*
W poniedziałkowy poranek Jamesa obudził tętniący ból głowy. Wstał z trudem dużo później niż reszta i stwierdzając, że dochodzi już 11 i nie zdąży na śniadanie ubrał się szybko po czym wbiegł do sali od Eliksirów minutę przed rozpoczęciem zajęć. Zajął ostatnie wolne miejsce między Lily a Syriuszem, a ten spojrzał na niego z niepokojem zwracając uwagę na jego zaczerwienione oczy.
- Jim, co z tobą? Wszystko w porządku? Dowiedziałeś się czegoś?
- Wczorajsza nocka się nie udała? Blondynka nie spełniła oczekiwań? - podchwyciła szeptem Lily uśmiechają się z przekąsem.
Ale James nie zareagował na to, był myślami w zupełnie innym miejscu. Wyciągnął księgę do Eliksirów i zaczął szukać strony, którą wskazał im profesor Slughorn. Skupił się maksymalnie na wytwarzaniu antidotum na poparzenia i uwarzył swój wywar bezbłędnie jako pierwszy, za co dostał solidną pochwałę od profesora. Gdy tylko zajęcia się skończyły zabrał swoją torbę i wyszedł samotnie z sali nie zamieniając z nikim słowa.
Reszta pakowała powolnie swoje rzeczy. Lily była niezadowolona z tego, że przy tym eliksirze zeszło jej znacznie dłużej, a jego kolor i tak nie był tak mocno błękitny jak ten Jamesa.
- A jemu co jest? - zwróciła się niedbale do Syriusza - Co jak co, ale przyłożenie się do zajęć jest jeszcze bardziej niepokojące niż jego pokrzywdzona mina. Może wczoraj ta blondynka...
- Lily. - Syriusz przerwał jej ostro. - Chodzi o jego mamę. Jest chora. Wczoraj dostał list od ojca, tuż przed samym meczem. Nie wie dokładnie, co się z nią dzieje i czeka na więcej informacji. Nie dokuczaj mu teraz.
- Oh, ja... nawet nie pomyślałam... - wyjąkała zakłopotana.
- Wiem Lily, dlatego ci mówię, żebyś za chwilę czegoś znowu nie palnęła. Tylko proszę nie mów mu, że ci o tym wspominałem - powiedział i wyminął ją.
Dziewczyna nadal mocno zmieszana ruszyła za nim w kierunku wyjścia.
***
Lily bardzo zmęczona wróciła późnym wieczorem z zajęć Astronomii. Po drodze postanowiła zajrzeć do biblioteki po kilka niezbędnych ksiąg do nauki, co zajęło jej więcej czasu niż przypuszczała. Obładowana weszła o bardzo późnej porze do Pokoju Wspólnego i ze zdumieniem stwierdziła, że w opuszczonym pokoju nad stosem książek przesiaduje nikt inny tylko James.
Podeszła do niego, cicho odłożyła książki na stolik i usiadła na fotelu obok. Fotel był miękki i wygodny, a ogień z kominka wytwarzał tak przyjemne ciepło, że Lily natychmiast poczuła, jak ogarnia ją niesamowite znużenie.
- Co ty tu robisz tak późno? - zagadała do Jamesa, który w ferworze nauki w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. Dokończył pisać rozpoczęte zdanie i dopiero wtedy odwrócił się w jej kierunku. Uwagę dziewczyny zwróciły jego mocno podkrążone i zaczerwienione oczy.
- Przez te treningi narobiłem sobie sporo zaległości. Myślałem, że jakoś się dogadam z nauczycielami, ale nic z tego.
- A Syriusz? - dopytała
- Już się poddał i poszedł spać. Planuje od jutra zacząć wszystko nadrabiać po nocach.
Lily sięgnęła po kartkę, którą tak skrzętnie zapisywał.
- Wojny olbrzymów na Historię Magii? Widzę, że zacząłeś od najnudniejszego przedmiotu.
James westchnął i oparł czoło o zimny blat stołu. Czuł, że ponownie zaczyna boleć go głowa. Lily widząc to poczuła, że szczerze robi się jej go szkoda.
- Mogę oddać ci swoje wypracowanie. - zaproponowała w końcu.
Podniósł głowę i spojrzał na nią.
- Nie no coś ty, przecież nie dasz rady tego znowu napisać na czwartek.
- Może dam. A jeśli nie to i tak jestem na bieżąco z pozostałymi pracami, profesor Binns przymknie oko, jeśli nie oddam jednego.
- No nie wiem Evans. Pewnie będziesz coś za to chciała. - próbował zabrzmieć zaczepnie jak zawsze, ale zmęczony głos odmawiał mu posłuszeństwa.
- Potraktuj to jako zadośćuczynienie za mój głupi tekst podczas Eliksirów... - powiedziała niepewnie. Spojrzał na nią pytająco.
- Łapa mi powiedział, że twoja mama jest chora. Przepraszam, nie wiedziałam. - zdecydowała się jednak przyznać do tego mimo prośby Syriusza.
- Skąd miałaś wiedzieć. - uciął cicho temat. - Daj, muszę to dokończyć. - zabrał jej kartkę z wypracowaniem nie patrząc na nią.
- James, przepraszam, naprawdę mam nadzieję, że twoja mama szybko wróci do zdrowia. Wyglądasz na wykończonego, a to wypracowanie ma zająć co najmniej 30 stron... Pozwól mi jakoś pomóc i przynajmniej oddać ci moją pracę, dla mnie to bez większej różnicy - powiedziała błagalnie.
James westchnął. Był naprawdę zmęczony i potrzebował snu.
- No dobrze, w porządku. Ale i tak jakoś ci się odwdzięczę.
Dziewczyna kiwnęła głową i widząc, że ten nie jest chętny do prowadzenia dalszej konwersacji wstała z fotela i ruszyła w stronę dormitorium.
Po tylu przeczytanych przeze mnie opowiadań dziwnie mi czytać jak wszyscy są tacy chętni do nauki ;) wszyscy przedstawiają ich jako żartownisiów, miła odskocznia.
OdpowiedzUsuń